Prze!Tłumacze

Transpire – translate to inspire!

Deborah Walker, Skuty lodem ul jej umysłu (tłum. M. Bohdanowicz)

Deborah Walker już raz się u nas pojawiła. Tym razem, ponownie dzięki uprzejmości Szortalu, możemy gościć jej kolejne opowiadanie: historię o kosmicznych odkryciach, ludzkich tragediach i trudnych relacjach rodzinnych. Zapraszamy do lektury!

Deborah Walker, Skuty lodem ul jej umysłu
(Tłumaczenie: Martyna Bohdanowicz)

Siostra przyszła na pogrzeb naszej matki. Stała przy bramie, obserwując jak wujkowie wyciągają trumnę z przyozdobionego kwiatami karawanu – blada zjawa trzymająca się z dala od reszty żałobników.

Rose wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Nie widziałam jej od dwunastu lat, ale się nie postarzała. Dotknęłam swoich własnych, przyprószonych siwizną włosów. Tak to już jest z rakiem – powoli przyciąga ofiarę do swej piersi, jednocześnie zatapiając kły w cierpiącej rodzinie, z której stopniowo wysysa życie. Wysłałam Rose wiadomość tuż po tym, jak u matki wykryto guza. Zareagowała późno. Zbyt późno.

Kiedy próbowała wejść do kościoła, wielebny Joyce zastąpił jej drogę. Stanął na progu ze skrzyżowanymi ramionami i powiedział:

– Ty i tobie podobni nie mają tutaj wstępu.

Tata podszedł, żeby przemówić mu do rozsądku; zrobiło się gorąco. Wielebny Joyce zawsze wydawał się taki tolerancyjny. Zaskoczył mnie tym napadem świętej furii.

Stałozimni wzbudzają zaskakująco gorące reakcje.

Po nabożeństwie wzięłam Rose na stronę i poprosiłam, żeby nie szła na cmentarz. Chciałam zaoszczędzić tacie dodatkowych cierpień.

– Pójdę prosto pod Zielonego Człowieka – odpowiedziała.

A więc pamiętała. Mama lubiła wyskoczyć na drinka, a pub Pod Zielonym Człowiekiem gromadził miejscowych już od trzydziestu lat z hakiem.

***

– Nie powinnaś była tu wracać – skarciłam Rose. Przyniosłam jej talerz jedzenia z bufetu. Usiadłyśmy na zewnątrz, wystawione na pastwę mroźnego listopadowego wiatru, w zatęchłym kącie patio, gdzie nie docierały spojrzenia pozostałych żałobników.

– Była moją matką, Elise. – Mówiła powoli, jakby za każdym razem musiała rozwinąć listę i spośród wszystkich możliwych odpowiedzi wybrać tę właściwą.

Nie powiedziałam jej, że matka nie wspomniała o niej ani razu przez ponad dziesięć lat.

Twarz mojej siostry była blada. Wiedziałam, że jej układ krwionośny sztucznie wspomagały krioprotektanty: proteiny zapobiegające nukleacji, alkohole polihydroksylowe i pochodne glukozy. Pozwalały ciału zachować nienaturalnie niską temperaturę, co z kolei umożliwiało Rose komunikację z pozostałymi członkami sieci.

Dwóch naszych kuzynów, Alan i Sam, wyszło na zewnątrz, żeby zapalić. Wybałuszyli oczy na widok Rose. Sam odwrócił wzrok. Alan splunął na podłogę i wymamrotał: „Zimna krowa”.

– To pogrzeb mojej matki – przypomniałam sztywno.

Alan rzucił Rose ostatnie spojrzenie i skinął głową. Obaj wrócili do środka.

Niektórzy twierdzą, że stałozimni są w rzeczywistości martwi. Że dusza opuszcza ciało, gdy ich serca przestają bić. Agencja rządowa laserowo schłodziła Rose do temperatury bliskiej zera absolutnego. Wyobraziłam ją sobie, rozciągniętą na stole ze stali nierdzewnej obok pozostałej jedenastki ochotników. Jej puls zanikł. Bozony uformowały w jej ciele kondensaty Bosego-Einsteina wielkości rzędu kilku nanometrów. Cząsteczki subatomowe dziwnie reagują na ekstremalne temperatury. Bozony z ciała Rose splątały się z innymi bozonami i przyłączyły ją do przypominającej sieć zbiorowej jaźni.

– Gdzie są teraz pozostali? – spytałam.

– Większość z nas znajduje się w obserwatorium, nasłuchujemy szeptów z Mgławicy Muszki.

Skinęłam głową. Mgławica Muszki znajdowała się pięć tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Miała najniższą naturalną temperaturę w całym wszechświecie, przez co w jej jądrze powstawały kondensaty Bosego-Einsteina. Stałozimni potrafią komunikować się z cząstkami tworzącymi sieć bez względu na odległość. Z ich perspektywy nie ma ona żadnego znaczenia. Ciekawiło mnie, czy tak samo jest z czasem.

– Zimno ci, Rose? – spytałam. Zaczęłam rozmasowywać jej palce, usiłując choć trochę je ogrzać. – Jesteś zimna w dotyku.

Chciałam spytać, czy jest szczęśliwa, ale nie wiedzieć czemu nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Była stałozimna. Miałam wrażenie, że siostra, którą kiedyś znałam, zmieniła się w kogoś zupełnie innego. Pod wpływem wprowadzenia ciała w stan ekstremalny i ponownego, stopniowego przywracania do życia, stałozimni doświadczali przemiany. Krew w ich żyłach roiła się od dziwnych substancji, komórki sięgały poza obręb ich ciał i splatały się w osobliwych, nieskończonych formacjach.

Miałam nadzieję, że Rose dożyje dnia, w którym zbiorowe jaźnie zostaną powszechnie zaakceptowane. Jako część jednej z nich, Rose stała się niezwykle inteligentna. Rządowi naukowcy nie byli w stanie określić IQ żadnego z członków jej roju. Jednak sam rząd bardzo doceniał wszelkie nowinki technologiczne powstające dzięki pracy stałozimnych. Stoimy na progu, jak powtarzali, niezwykłych przemian. Czy stałozimni zostaną zaakceptowani, gdy wymierne korzyści płynące z ich osiągnięć ujrzą światło dzienne? Czy to wystarczy, by ludzie przestali zwracać uwagę na ich odmienność?

Tego dnia złożyłam moją matkę na wieczny spoczynek. Siostra jest ode mnie starsza o dziesięć lat, ale z pewnością mnie przeżyje. Może to właśnie dlatego stałozimni wzbudzają tyle nienawiści. Trudno darzyć ciepłymi uczuciami istoty, które być może nigdy nie umrą.

– Miło cię było zobaczyć, Elise. – Jej słowa były wyprane z emocji, z człowieczeństwa. Nietrudno zrozumieć, dlaczego tacy jak ona prowokowali nienawiść.

Wstała i odeszła. Pomyślałam, że jakiś strzępek mojej siostry nadal istnieje wewnątrz tego dziwnego, skutego lodem ula jej umysłu. Wychyliła się z jego wnętrza i poczuła żal. Chciała dzielić te chwile straty ze swoją siostrą-robotnicą, która nie przetrwa nadchodzącej mroźnej zimy.

KONIEC

Dodaj komentarz