Prze!Tłumacze
Transpire – translate to inspire!
Nick Sweeney, Zaginął pies (tłum. A. Kuksinowicz)
30/10/2017
Posted by w dniu Proponujemy historię na pozór zwyczajnego warszawiaka, który szuka swojego ukochanego jamnika. Jednak zadanie utrudnia mu jego przeszłość. Jakie tajemnice może skrywać prawie sześćdziesięcioletni mężczyzna? Oraz, co ważniejsze, czy uda mu się odnaleźć psa?
Nick Sweeney, Zaginął pies
(Tłumaczenie: Anna Kuksinowicz)
W wiadomościach na świecie pojawiła się o tym incydencie zaledwie wzmianka, ale w Polsce katolickiego renesansu, skąd też zaginął medalion podarowany przez ów kraj czcigodnemu Papieżowi Polakowi za jego zasługi dla Kościoła, jeszcze przez długi czas czerwieniono się ze wstydu. Szczegóły afery nie pozostawiały wątpliwości: stróże nocni byli w trakcie ostatniego obchodu warszawskiego Muzeum Kolekcji im. Jana Pawła II, gdy weszli do głównej Sali i poczuli powiew wiatru na karkach. Pośrodku pomieszczenia stała szklana gablota, gdzie, na grubym suknie w kolorach papieskich – żółci i bieli, powinien znajdować się medalion. Wystarczyło jedno spojrzenie w górę, by okazało się, że w kopule brakowało panelu, widać było też drabinę sznurową z jasnego nylonu oraz kogoś, kto po mistrzowsku i z wielką śmiałością przeprowadził błyskawiczną akcję.
Nowokuński, inspektor warszawskiej policji, wydał oświadczenie, z którego wynikało, że w Polsce znajduje się niewielu ludzi, którzy mogli wykonać taką sztuczkę, i że jest już na ich tropie, a nawet dokonał kilku aresztowań. W międzyczasie problem pozostawał żywy. Towarzyszyło mu ogólne odczucie, że jeśli medalion się nie odnajdzie, pozostawi to trwały ślad na Polsce w opinii katolickiego świata.
Teodor Król miał oczywiście bardziej prozaiczne sprawy na głowie: kulejąc, szedł w stronę centrum miasta i niósł ulotki domowej roboty z wizerunkiem przyjaźnie wyglądającego jamnika. Ludzie uśmiechali się, kiedy pytał, czy widzieli jego psa, ponieważ w Warszawie było pełno jamników. A potem mu współczuli, gdyż, oprócz zaginionego dziecka, nic tak nie dotyka serc warszawiaków, jak zaginiony pies.
– Reaguje na imię: „Misiek”? – Brali od niego ulotkę i z powagą obiecywali, że zadzwonią, jeśli zobaczą zgubę. Teodor wlókł się dalej, przyklejając ulotki do słupów reklamowych i ścian w okolicy uniwersytetu w nadziei, że oczy przechodniów przykuje jedno napisane pogrubioną czcionką słowo: nagroda.
Dotarł aż do Kościoła Nawiedzenia, po czym usiadł na pobliskim murku, aby odpocząć. Teodor wyglądał jakby potrzebował odpoczynku. Włosy mu sterczały na wszystkie strony, a wokół jednego oka pojawiła się obwódka w ponurym odcieniu niebieskiego. Inne siniaki wykropkowane na jego ciele były świadectwem dnia zniewag zafundowanych dzięki uprzejmości warszawskiej policji, która zjawiła się jedynie po to, by niechętnie dojść do wniosku, iż w danym czasie nie był nawet w pobliżu muzeum.
– Kto raz stał się złodziejem – sugerowali kolejni śledczy – na zawsze nim pozostanie. Teodor odpowiadał na ten banał złością, zrezygnowaniem, milczeniem, a czasami cierpliwie zachowywał dobry humor, pozwalając im kontynuować próby osiągnięcia swojego celu.
Nie mógł zaprzeczyć, że zdobył pewne umiejętności w jednej z najlepszych szkół – tajnej policji generała Jaruzelskiego – WRONIE. Było też powszechnie wiadomo, że został stamtąd wyrzucony z powodu swojego nieortodoksyjnego wykorzystywania tychże technik. Łatwiej było zaprzeczyć temu, że na wygnaniu, w Holandii i Niemczech, używał owych umiejętności do budzących podejrzenia przedsięwzięć.
– Jestem na emeryturze – tłumaczył nieustannie. – Przecież mam pięćdziesiąt siedem lat…
– I świetną kondycję, niczym mężczyzna w kwiecie wieku – grzecznie mu przerywano.
– Obijam się w swoim mieszkaniu – kontynuował z godnością starca, a zarazem zuchwalstwem kogoś, kto zna się na psychologii przesłuchania. – Wyprowadzam psa i maluję. To wszystko.
Kilkakrotnie sprawdzano jego alibi, scenariusz, według którego miał spędzić wieczór z przyjaciółmi w kawiarni Literacka, po czym udał się do swojego mieszkania w Śródmieściu z kobietą, którą nazwał swoją starą znajomą – jedną z muzyków grających w owej kafejce. Zeznała, że widziała, jak Teodor idzie spać, po czym budzi się nazajutrz. Była świadkiem aresztowania Teodora tego ranka.
Drugim świadkiem był Misiek, który ujadał i kąsał policjantów w kostki, zanim udało im się wypędzić go kopniakiem na ulicę, gdzie ślad po nim zaginął. Teodor mógł się temu tylko bezradnie przyglądać.
– Mój pies – skarżył się tak często, jak tylko mógł. – Zamierzacie zrobić coś z moim psem, tak?
Poinformowano go z wyższością, że może sobie kupić drugiego, a po tygodniu nawet nie zauważy różnicy.
– Twój pies nie ma tu nic do rzeczy. – Chwila odprężenia szybko została zapomniana, wrócili do mroczniejszych spraw. – Porozmawiajmy o zeznaniach twojej znajomej.
Jednak nie ważne jak bardzo je zmieniali, powtarzając je zarówno Teodorowi, jak i samym sobie, były one irytująco spójne.
– Mówisz, że malujesz? – upewnił się śledczy.
– Tak. – Pytanie obudziło czujność Teodora; mężczyzna przecież już to wiedział.
– Na pewno dokładnie przeszukaliście moje mieszkanie — dodał.
Odpowiedział mu szeroki uśmiech. Teodor wiedział, że rozebrali jego łóżko na kawałki i to samo zrobili z telewizorem, opróżnili też każdy garnek w jego kuchni.
– Nie widzieliście moich landszafcików?
– Widziałem. – Śledczy wykonał przepraszający gest. – Żaden ze mnie miłośnik sztuki. Jestem pewien, że są całkiem dobre. Zastanawiałem się, co masz na dłoni – to czarne.
– Farba akrylowa. – Teodor uniósł palec. – Zostaje na skórze.
– Naprawdę? – Śledczy stracił zainteresowanie. – Hej, posłuchaj. Te obrazy… Łatwo jest je włożyć z powrotem do ram?
Kiedy Teodora wypuszczono w świat, udał się do schroniska dla zwierząt przy ulicy Na Skraju i dokładnie obejrzał każdego jamnika jakiego tam mieli, ale żaden nie był Miśkiem. Zamieścił małe ogłoszenie w Gazecie Wyborczej, w kolumnie „Zaginął pies”, a następnie zabrał się do robienia ulotek.
– Stało ci się coś w oko, nie? – Mężczyzna przybliżył swoje pośladki do murku, siadając obok Teodora. Kiedy odwrócił się w jego stronę, w twarz buchnęły mu opary wódki.
– Spadłem z ławki – odpowiedział.
– Ławki, taa. – Mężczyzna pokiwał głową niczym prawdziwy mędrzec. Miał taką samą szczecinę na podbródku jak Teodor, tak samo nieuczesane włosy, nieświeże ubrania. Na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie bratnich dusz.
– Trzeba uważać na ławki – poradził mężczyzna, a Teodor uśmiechnął się sztywno.
– Co tu masz? – Mężczyzna wyciągnął rękę. – Daj spojrzeć, co?
Teodor wręczył mu jedną z odbitek i wytłumaczył swoją misję.
– Widziałem tego psa – stwierdził mężczyzna takim tonem, jakby doświadczył olśnienia. Teodor przybrał wyraz twarzy mówiący „zaskocz mnie” i zapytał:
– Gdzie to było?
Mężczyzna spojrzał mu w oczy, jedno po drugim, tak jak robią to pijani ludzie.
– Tu jest napisane „nagroda” – Mężczyzna zastukał w ulotkę. – Ile jest tej nagrody?
– Pięć tysięcy złotych – odparł Teodor. Mężczyzna zrobił szopkę, udając, że rozważa ofertę.
– Hej no, posłuchaj, mam dla ciebie propozycję. Dzisiaj w nocy dostarczę ci psa – stwierdził mężczyzna. Teodor patrzył, jak suma przechodzi stopniowy proces w mózgu mężczyzny, patrzył, jak proces ten zostaje zarejestrowany na jego twarzy jako konsternacja, a następnie zamienia się w chciwość.
– Mówiłeś pięć tysięcy?
– Pięć tysięcy – potwierdził Teodor i zaśmiał się nerwowo razem z mężczyzną.
– Teraz ty mnie posłuchaj. – Teodor był już zmęczony swoim kompanem. – Chcę swojego psa.
Jego głos przybrał ton cichego autorytetu, znowu stał się Teodorem Królem z WRONY, z czasów kiedy obracał się w podziemiach Hamburga i Amsterdamu.
– Nie chcę psa jakiejś staruszki, chcę swojego. Dostaniesz pięć tysięcy, jak przyniesiesz mi Miśka. Rozumiemy się?
Mężczyznę nagle przeraziła suma. Teodor już wcześniej widywał ludzi, którzy docierali do punktu, w którym przestawali czuć się pewnie. W uspokajającym geście położył rękę na ramieniu pijaczyny i powiedział łagodnie:
– Nowe złotówki, pięć tysięcy. Jamnik krótkowłosy, czarno-podpalany, jasny brzuch, reaguje na imię „Misiek”, nosi czarny medalik doczepiony do obroży, niewiele większy niż tyle – złączył kciuk i palec wskazujący. – Jeśli go znajdziesz, będziemy przyjaciółmi do końca życia.
– Przyjaciele do końca życia, co? – Mężczyzna smutno potrząsnął głową, zaskoczony ogromem tej myśli, jednak coś w głosie Teodora z przeszłości przekonało go o tym, że pięć tysięcy nie było przeznaczone dla niego. – To… fajno. Ej.
Z ulgą pozwolił na to, by dwa samochody policyjne jadące z hałasem Krakowskimi Przedmieściami w jakiejś głośnej, pilnej sprawie, rozproszyły jego uwagę.
– Popatrz na tych głupich milicjantów. Ganiają po mieście jak muchy z niebieskimi tyłkami, na pewno za medalionem papieża. Nie do pomyślenia, co? Kto by kradł medalion ojca świętego, co nie? W Rzymie jakoś udało się nim zająć. Był w Dublinie. Był w Madrycie, Paryżu. Nawet łobuzy z Nowego Jorku go nie zwędziły. Był w Krakowie. Przenieśli go do Warszawy, i co?
– Okropne – przytaknął Teodor.
– Nie ujdzie mu to na sucho.
– No – zgodził się Teodor, ale dodał – a skąd to wiesz?
– Cóż – stwierdził mężczyzna – kto by go kupił? Mam na myśli to, że jaki zysk miałby z niego którykolwiek ze złodziei?
– Istnieją prywatni kolekcjonerzy – zasugerował ostrożnie Teodor. – Mężczyźni w… Niemczech… Holandii. Straszni ludzie z większą ilością pieniędzy i władzy niż możesz to sobie wyobrazić, ludzie z obsesją, których domy pełne są dzieł Michała Anioła, Da Vinciego, Van Gogha. Bezcennych rzeczy.
Pomyślał o małym medalionie, cienkim jak wafel złocie pochodzącym z podstawy wawelskiego kielicha; po jego jednej stronie widniał delikatny symbol krzyża, na którego ramionach wygrawerowane zostało imię Papieża Polaka, a po drugiej, niesamowicie małymi literami, wyryte zostały imiona wybrane przez wszystkich następców Świętego Piotra w Rzymie. Szkoda, że musiał go pokryć farbą akrylową, pomyślał, ale zawiera ona plastik, dzięki czemu można ją łatwo zeskrobać, kiedy tylko się chce, i właśnie to było jej plusem.
– A jednak ma swoją cenę – pozwolił sobie na odwagę Teodor, myśląc o tym i o walizce pełnej dolarów.
– Śmieszna sprawa – stwierdził mężczyzna.
– Kapitalizm to rzeczywiście – Teodor wstał, zamierzając odejść – szalona rzecz.
– Ej, idziesz już?
– Mam coś do załatwienia. – Teodor pomachał pękiem ulotek. – Same się nie rozniosą.
– Na pewno bardzo kochasz tego psa, przyjacielu. – Mężczyzna wstał wraz z Teodorem. – Lubię to w ludziach. Za mało dobra na świecie, wiesz o co mi chodzi?
Spojrzał na ponury kościół znajdujący się za nimi i, poruszony, kontynuował:
– W Biblii jest napisane, że dobroć jest ważniejsza od dóbr, i jeśli to prawda – a sądzę, że tak jest – to rzeczywiście musisz być naprawdę bogatym człowiekiem. W każdym razie – powiedział Teodorowi to, co każda warszawska pijaczyna – jesteś prawdziwym Polakiem. Wyciągnął do niego rękę, Teodor ją złapał i przez kilka sekund wymieniali się uściskiem dłoni.
– Znajdę dla ciebie twojego psa – obiecał mężczyzna. Teodor uśmiechnął się szeroko.
– Jak ci się uda – powiedział – to zrobisz ze mnie najbogatszego człowieka w Warszawie.
Skończył przyklejać i wygładzać, po czym udał się do kafejki Nowy Świat, gdzie usiadł pośród jej sztucznej weneckiej wystawności i pił kawę. Czytał z roztargnieniem gazety, rozmyślając nad zmiennymi kolejami swojego losu; najpierw obmyślał strategie na znalezienie Miśka, a później, w przypływie kontrolowanego optymizmu, na wydawanie sum pieniędzy, które przechodziły od niesamowitych do szaleńczych.
Kiedy zszedł z górki, instynktownie zauważył dwa nieoznakowane samochody policyjne, jeden zaparkowany na chodniku przed jego blokiem, a drugi przed japońską restauracją znajdującą się po przeciwnej stronie ulicy. Poczuł, że wzmaga w nim pobudliwy gniew starszego człowieka, po czym przypomniał sobie, że złość nic tu nie da; znowu zostaną mu postawione głupie pytania, znowu na nie odpowie i będzie miał nadzieję, że znudzi ich to szybciej niż jego.
Podszedł bliżej, jedne z drzwi samochodu, znajdującego się przy bloku, otworzyły się, i wyłonił się z nich sławny inspektor Nowokuński, machając radośnie.
– Dobry wieczór, Teodorze – przywitał go. Ten skłonił się.
– Zdaje się, że znów mogę pomóc, inspektorze – powiedział uprzejmie.
– Myślę, że tak. – Twarz inspektora zamieniła się w maskę z groteskowym, przesadnym uśmiechem, kiedy powiedział:
– Mam dobrą i złą wiadomość.
Teodor mógł tylko patrzeć, jak inspektor sięga w dół i otwiera tylne drzwi samochodu, wypuszczając policyjnego opiekuna psów, który kurczowo trzymał podekscytowanego jamnika.
– Zdaje się, że w zwyczaju jest podawać najpierw dobrą wiadomość – stwierdził inspektor. – A więc oto twój pies.
KONIEC